I niech los zawsze wam sprzyja.
Tytuł: Igrzyska Śmierci
Autor: Suzanne Collins
Seria: Igrzyska Śmierci #1
Liczba stron: 358
Na ruinach Ameryki Północnej powstało totalitarne państwo Panem. W samym środku znajduje się Kapitol, zamieszkany przez
Katniss Everdeen mieszka w najbardziej poniżanym i najbiedniejszym dystrykcie- dwunastce. Ma bezrobotną matkę, kochającą siostrę Prim oraz przyjaciela Gale'a, z którym poluje, by utrzymać rodzinę. Kiedy na dożynkach jej siostra zostaje wylosowana do udziału w Igrzyskach, ona dobrowolnie zastępuje jej miejsce.
Za ową trylogię zabrałam się dość późno. Zawsze mnie coś od niej odciągało: czasem okładki, czasem zarys fabuły (obawiałam się horroru), a czasem cena. Jednak przyszedł taki moment, kiedy postanowiłam wziąć się w garść i ją przeczytać. Czy było warto? Sprawdźcie sami.
Jak się okazało po bliższym poznaniu- fabuła jest fenomenalna, to samo mogę powiedzieć o wykonaniu. Autorka nie przeplata ze sobą kilkunastu wątków tylko kurczowo trzyma się może trzech. To jeden z większych plusów tej powieści- Collins jest bardzo konkretna.
Styl, jakim zostały napisane Igrzyska Śmierci nie jest lekki. Wręcz przeciwnie; co wyszło raczej na dobre. Mimo wszystko Collins operuje dość bogatym słownictwem, co zasługuje na pochwałę. Akcja pędzi niczym rollercoaster. Poznajemy rodzinę Katniss, później Prim zostaje wylosowana, a siostra ją zastępuje, wsiada w pociąg, znajduje się w ośrodku szkoleniowym i nareszcie zaczynają się Igrzyska. Organizatorzy wpadają na chore pomysły, a za uczestnikami czai się zło.
Wątek romantyczny jest tylko tłem. I dobrze, że autorka nie wysunęła go na sam przód, gdyż wtedy powieść stałaby się mdła. Mamy oczywiście tradycyjny trójkąt, który o dziwo nie denerwuje, lecz ciekawi(w przeciwieństwie do trójkąta w Wodospadach Cienia i powieściach tym podobnych).
Autorka wykreowała bohaterów z krwi i kości. Możemy ich lubić (Katniss, Peeta) bądź nienawidzić (prezydent Snow).
Jedyną wadą jest przewidywalność. Od pierwszych rozdziałów wiedziałam, jak ta historia się skończy.
Reasumując: Suzanne Collins napisała powieść o okrucieństwie, które na nas cały czas czyha. Pokazuje jak obojętni potrafią być pławiący się w luksusie ludzie, podczas gdy inni umierają. Autorka pokazuje jakie naprawdę są media, z których korzystamy na co dzień. Jest to też jedna z najbardziej prawdopodobnych dystopii, mówi do czego zmierza świat.No do zagłady.
Styl, jakim zostały napisane Igrzyska Śmierci nie jest lekki. Wręcz przeciwnie; co wyszło raczej na dobre. Mimo wszystko Collins operuje dość bogatym słownictwem, co zasługuje na pochwałę. Akcja pędzi niczym rollercoaster. Poznajemy rodzinę Katniss, później Prim zostaje wylosowana, a siostra ją zastępuje, wsiada w pociąg, znajduje się w ośrodku szkoleniowym i nareszcie zaczynają się Igrzyska. Organizatorzy wpadają na chore pomysły, a za uczestnikami czai się zło.
Wątek romantyczny jest tylko tłem. I dobrze, że autorka nie wysunęła go na sam przód, gdyż wtedy powieść stałaby się mdła. Mamy oczywiście tradycyjny trójkąt, który o dziwo nie denerwuje, lecz ciekawi
Autorka wykreowała bohaterów z krwi i kości. Możemy ich lubić (Katniss, Peeta) bądź nienawidzić (prezydent Snow).
Jedyną wadą jest przewidywalność. Od pierwszych rozdziałów wiedziałam, jak ta historia się skończy.
Reasumując: Suzanne Collins napisała powieść o okrucieństwie, które na nas cały czas czyha. Pokazuje jak obojętni potrafią być pławiący się w luksusie ludzie, podczas gdy inni umierają. Autorka pokazuje jakie naprawdę są media, z których korzystamy na co dzień. Jest to też jedna z najbardziej prawdopodobnych dystopii, mówi do czego zmierza świat.
Moja ocena:
8/10